Choć spędziliśmy w Glasgow tylko jeden dzień, pierwszym, co rzuciło nam się w oczy po przybyciu i co było odczuwalne niemalże na każdym kroku, to ogromna przestrzeń tego miasta. W przeciwieństwie do Edynburga wszystko jest tu jakby mniej ściśnięte, bardziej widać niebo i człowiek nie czuje się jak ostatni klaustrofob. Po tak krótkim czasie pobytu trudno mi jednak jednoznacznie ocenić, czy wolę bardziej Glasgow, czy też Edynburg. Ten drugi wydaje mi się bardziej urokliwy, tajemniczy i atrakcyjny ze względu na swoją mroczną przeszłość.
W samym Glasgow zakwaterowaliśmy się w uroczym hoteliku, pierwotnie funkcjonującym chyba jako prywatne mieszkanie. Urządzony został tak, że mogliśmy poczuć się bardzo brytyjsko, zwłaszcza przy serwowanym następnego dnia przez właścicielkę śniadaniu ;). Jedynym mankamentem był niestety brak kuchni, w której SAMI moglibyśmy przygotować sobie obiad - moje niedopatrzenie, powinnam była dokładniej przeczytać opis hotelu w serwisie hostelworld. Koniec końców, po zameldowaniu się i złożeniu w pokoju bagaży musieliśmy wybyć na miasto chociażby w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Wylądowaliśmy w malutkiej pizzerii prowadzonej przez bodajże Hindusa, a ze zdobyczną pizzą rozsiedliśmy się w jednym z lokalnych parków, skąd podziwiać mogliśmy wieżę Uniwersytetu Glasgow.