Do Nary dojechać można bez najmniejszego problemu pociągiem z Kioto - podróż trwa około godziny, może nieco więcej. Na zwiedzanie wystarczy jeden dzień, gdyż jest to mieścina mała rozmiarem, ale za to wielka duchem. W VIII wieku naszej ery była pierwszą w ogóle stolicą Japonii, potem utraciła ten status na rzecz Kioto. O chwalebnej przeszłości miasta świadczą przede wszystkim grobowce Cesarzy, tzw. kofuny. Ja, jako miłośniczka archeologii, postanowiłam wybrać się na ich poszukiwanie (a przynajmniej znaleźć jeden z nich). Niestety, przeciętny (i mniej uparty ode mnie) turysta nie dostrzeże kofunu. Nie, grobowce nie są małe lub tak zniszczone przez czynniki ludzko-naturalne, że nic nie zostało na powierzchni. Wręcz przeciwnie: kofuny mają wielkość małej góry i w sumie dopiero z lotu ptaka zorientować się można, z czym się ma do czynienia. Nam udało się jeden taki znaleźć, ale dopiero po godzinnej wędrówce i podpytywaniu się tubylców (Jeden z nich z chęcią zaczął nam tłumaczyć genezę jego i pochowanego w nim Cesarza wraz z małżonką. A w sumie to tylko mi, bo Karolina nie rozumie ni w ząb po japońsku ;)). Odnoszę jednak wrażenie, że Japończycy nie odnoszą się z nabożnym szacunkiem do owego świętego miejsca (w przeciwieństwie do Urzędu do spraw Dworu Cesarskiego, z którym często japońscy archeolodzy toczą batalie o możliwość przebadania obiektu) - udało mi się zaobserwować pana, który wyprowadził tam swojego pieska na kupkę i siusiu. Oj, nieładnie ;),
Gdy przyjechałam do Nary za pierwszym razem, zakochałam się w tym mieście. Wydawało mi się czarujące z tymi swoimi najstarszymi świątyniami (Polecam Toudaiji z największym na świecie brązowym posągiem Buddy oraz chram szintoistyczny Kasuga, do którego prowadzi ścieżka wysadzana po bokach wotywnymi, kamiennymi latarniami) i świętymi danielami, biegającymi sobie swobodnie po ulicach i molestującymi turystów o ciastka (jeden z nich zaatakował Karolinę, prawie jej zżerając plastikową reklamówkę, zwisającą z ramienia ;)). W tym roku mój entuzjazm nieco przygasł, gdyż zszedłszy ze szlaku turystycznego w poszukiwaniu kofunów, ujrzałam nieco inne oblicze miasta: małe, wąskie uliczki z nie zawsze wyglądającymi porządnie, tłoczącymi się domami. Choć przyznać muszę, że prawdopodobnie przygnębiające wrażenie spotęgował fakt, iż lało wtedy jak z cebra (było to chyba jedyny dzień podczas naszego pobytu w Japonii, kiedy gaijin nie umierał z gorąca).