Geoblog.pl    Vegs    Podróże    Japonia 2010    Miasto Cesarza i poległych bohaterów
Zwiń mapę
2010
25
lip

Miasto Cesarza i poległych bohaterów

 
Japonia
Japonia, Kyōto-shi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9072 km
 
Do Kioto przybyłyśmy około 6.00 rano sprawdzonym już rok wcześniej środkiem lokomocji - autobusem nocnym. Jest to w zasadzie chyba najtańszy sposób na dotarcie z Tokio do Kioto, zaledwie (porównując z cenami innych autobusów oraz Shinkansenu, którym miałam okazję się przejechać rok temu. Całkiem przyjemne doświadczenie, choć zostało ono wtedy na mnie wymuszone) 5000 jenów. Dodać muszę, że był to autobus przeznaczony tylko i wyłącznie dla kobiet. Podobnie w tokijskim metrze zorganizowano co najmniej jeden wagon na każdy pociąg, w którym przebywać mogą tylko przedstawicielki płci żeńskiej. Mój japoński znajomy powiedział nam, że to po to, by uchronić potencjalne ofiary przed zboczeńcami ;).
Tym razem wybór hostelu w Kioto okazał się jak najbardziej trafiony. Kyoto Backpak hostel znajduje się w dzielnicy gejsz, Gionie, bezpośrednio przy rzece Kamo, stanowiącej w przeszłości miejsce wystawy głów skazańców, zatykanych na kijkach. Obecnie służy ono schadzkom zakochanych par ;D. I my skorzystałyśmy z dobrodziejstw tego miejsca: razem z poznaną przez nas w hostelu Hinduską, Srushti, spędzałyśmy tam dość dużą część wieczorów, oglądając księżyc i Teatr Kabuki Minamiza oraz słuchając grającego nieopodal zespołu amatorskiego.
Mimo iż Gion tradycyjnie określany jest jako dzielnica gejsz, bardzo ciężko jest spotkać choć jedną z przedstawicielek tej profesji. Nam w sumie udało się wpaść na dwie z nich, w tym jedną zobaczyłyśmy przez okno taksówki...Miałyśmy za to niebywałe szczęście być świadkami festiwalu w Gion i obserwować procesję niosącą ołtarz bóstwa i zmierzającą od świątyni Yasaka do mostu na rzece Kamo. Gion okazał się być również naszą zgubą, pod względem finansowym. To tu dopadła nas gorączka pamiątek, ze względu na ogromną ilość przemiłych, malutkich sklepików. Jako dobra ciocia, kupiłam mojemu (wtedy jeszcze nie narodzonemu) siostrzeńcowi piżamkę w kształcie kimona. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznie ją nosić :). Co do prezentów dla reszty rodziny, najbardziej sprawdzoną pamiątką są, jak zwykle, kartki z zaklęciami, zaszyte w haftowanych, kolorowych woreczkach. Kupić je można w każdej szintoistycznej świątyni. Buddyjskiej chyba też. Niestety, na chwilę obecną dostałam okropnej zaćmy i za nic nie mogę sobie przypomnieć ich właściwej nazwy...

Choć i Kioto z czasem zmieniło się w ogromną, chaotyczną i pełną spalin samochodowych metropolię, to wciąż można w nim znaleźć stare, urokliwe uliczki, przywodzące na myśl Japonię za rządów szoguna. Paroma z nich, Ninenzaka i Sannenzaka, podążyłyśmy do mojej starej znajomej: przepięknej świątyni buddyjskiej Kiyomizu, zawieszonej na klifie nad drzewami. Tam wypiłyśmy uroczyście sake, z okazji moich 23 urodzin.
Równie tradycyjne budownictwo znaleźć można w Mibu, dzielnicy Kioto, do której udałam się tropem Shinsengumi. To tam przebywali w trakcie swojej służby w mieście. Pod przewodnictwem Miwy, Japonki, z którą udało mi się skontaktować poprzez Couch Surfing, zwiedziłyśmy m.in. dom Yagich, świątynie Nishi i Higashi Honganji, świątynię Mibu. Wszystkie te miejsca związane są w taki lub inny sposób z Shinsengumi. Wędrując uliczkami Mibu, można wręcz było wyczuć obecność członków tej organizacji, niegdyś pogardzanych, dzisiaj uważanych za bohaterów ze względu na swoje poświęcenie w wypełnianiu swojej misji. Razem z Miwą udało nam się również rzucić z zewnątrz okiem na restaurację Ikedaya. To tu, półtora wieku temu, Shinsengumi okryli się sławą w wyniku udanej akcji - wyrżnęli co do jednego spiskowców, planujących porwać Cesarza i podpalić miasto. Oryginalna Ikedaya została zniszczona w czasie walk, później na jej miejscu postawiono salon Pachinko (rodzaj japońskiego hazardu). Nie tak dawno temu podjęto inicjatywę odtworzenia "oryginalnej" Ikedayi. Cóż, na chwilę obecną odbudowana restauracja ma z oryginalnym zajazdem wspólną tylko nazwę i lokalizację:). O ważnych wydarzeniach w tym miejscu przypomina kamienna tablica, chociaż pamięć o Shinsengumi żyje również w sercach ich fanów - na naszych oczach jakieś młode dziewczęta strzelały zdjęcia wejściu do restauracji.

Znowu, oprócz starych kątów (tym razem udało mi się dotrzeć do każdego zakątka Fushimi Inari, hehe. A wierzcie mi, nie jest to łatwe, gdyż świątynia nie skupia wszystkich swoich ołtarzy w jednym miejscu. Są one rozrzucone po całej górze, a od jednego do drugiego prowadzą całe korytarze utworzone z czerwonych bram wotywnych, zwanych toori) odwiedziłyśmy też całkowicie nowe miejsca. Tu pochwały należą się Karolinie, której udało się namówić mnie, pomimo mojego marudzenia, na wyprawę do Sagano. Dzielnica ta znajduje się na całkowitych obrzeżach Kioto. Jej największymi atrakcjami są świątynia zen Tenryuji, gaje bambusowe, most Togetsukyo oraz Park Małp Iwatayama. W przypadku tego pierwszego radzę być ostrożnym. Tenryuji potrafi łatwo zrobić turystę w bambuko, każąc mu najpierw zapłacić 500 yenów (a to bardzo dużo jak na zwiedzanie świątyni) za wejście do ogrodu, a potem drugie tyle za wejście do samej świątyni. Absolutnie nie ma potrzeby płacić 1000 jenów, jeśli się chce zobaczyć oba. Z werand świątyni można spokojnie zobaczyć cały ogród. Natomiast bardzo mile wspominam popołudnie spędzone na łonie natury, wśród bambusów i małp z rezerwatu :). W gaju bambusowym natknęłyśmy się na staruszka sprzedającego malowane przez siebie własnoręcznie pocztówki. Ku naszemu zdumieniu wyciągnął ni stąd ni zowąd podczas rozmowy atlas świata. Okazało się, że za zwyczaj obrał sobie zaznaczanie miejsca pochodzenia każdego gaijina (obcokrajowca), który coś u niego nabył. Z dumą jako pierwsze zakreśliłyśmy Warszawę, dostrzegając jednocześnie, że staruszek miał już wcześniej polskich klientów z Częstochowy i Wrocławia. W drodze do mostu Togetsukyo (nazywanego również Mostem Księżycowej Przeprawy, ze względu na podobno doskonały widok na księżyc z tego właśnie miejsca) uraczyłyśmy się lemoniadą ramune oraz kakigouri, deserem składającym się z pokruszonego lodu polanego słodkim syropem. Uwielbiam tak spędzane letnie popołudnia :).


Na razie aktywuję wszystko co do tej pory pisałam. Reszta wpisów będzie uzupełniana raz na jakiś czas, proszę więc o cierpliwość :).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (42)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Vegs
Julia Koszewska
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 137 wpisów137 7 komentarzy7 694 zdjęcia694 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
22.06.2016 - 26.06.2016
 
 
22.08.2013 - 31.08.2013
 
 
26.04.2013 - 05.05.2013