Kamakura - stolica Japonii w okresie szogunatu Kamakura (XII-XIV wiek). Kurczę, oni coś dużo mieli tych stolic....Na dzień dobry naszego pobytu w mieście się zgubiłyśmy, szukając najsłynniejszego zabytku Kamakury, czyli Daibutsu (Wielkiego Buddę). Nie muszę chyba mówić, że było upiornie gorąco, w związku z czym nasze poszukiwania były tym bardziej utrudnione. Na pocieszenie pozwolono nam (za śmiesznie małą opłatą) wejść do środka posągu i podziwiać go od tej strony ;). Następnie zwiedziłyśmy parę najsłynniejszych świątyń kamakurskich, w tym jedną mieszczącą się w grocie, gdzie złożyłyśmy własne dary wotywne (zakupione w odpowiednim miejscu małe, drewniane posążki bodajże bogini Kannon, z wypisanym z tyłu życzeniem). Przez cały pobyt w Japonii ani razu tego nie zrobiłyśmy, więc kiedyś trzeba, prawda? Biegnąc od jednej świątyni do drugiej trzeba było uważać na nisko latające ptaki drapieżne, wyrywające turystom to i owo z rąk. Niestety, nie zdążyłyśmy zwiedzić najważniejszej świątyni miasta, Tsurugaoka Hachiman-gu. Ze względu na późną godzinę mogłyśmy obejrzeć ją tylko z zewnątrz.
Karolina namówiła mnie na "przespacerowanie się" Szlakiem Wielkiego Buddy, który, nomen omen, zaczynał się na jednej z górek gdzieś w krzakach i w zasadzie prawie w ogóle nie był oznakowany. Co gorsza, okazał się też być prawdziwą dżunglą na miarę Lary Croft i Indiany Jonesa, co przy mojej skręconej (ostatniego dnia workcampu) kostce i założonej spódnicy było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Zwłaszcza schodzenie na dno kotliny, żeby zwiedzić sobie wywołującą gęsią skórkę świątynię Lisa z wiewiórkami patrzącymi na turystów w taki sposób, jakby chciały przegryźć im gardła ;).
W ramach zemsty na koniec dnia pogoniłam moją szanowną koleżankę (pozdrawiam ;)) w kierunku grobowca Minamoto Yoritomo, człowieka, który nie tylko był pierwszym mającym realną władzę szogunem w ogóle, ale który też ustanowił supremację klasy samurajskiej. Co mnie zdziwiło najbardziej, to rozmiary grobu (malutki i praktycznie niczym się nie wyróżniający!) oraz droga, jaką musiałyśmy do niego pokonać: podwórka, boiska szkolne i inne tego typu zwykłe miejsca. Sam grobik natomiast zagubiony był gdzieś między jednym blokiem a drugim.
Po takim gorącym dniu, na dodatek pełnym wrażeń, planowałyśmy wykąpać się z Karoliną w Pacyfiku (bo w końcu kąpiel w Oceanie Spokojnym to atrakcja, której żaden turysta przegapić nie może!). Niestety, srodze się zawiodłyśmy. Po pierwsze, powstał ogromny problem z przebraniem się w stroje kąpielowe. Owszem, przebieralnie na plaży istniały, lecz za skorzystanie z nich żądano od nas strasznych pieniędzy. Nawet gdybyśmy się na to zdecydowały, to i tak nie płaciłybyśmy za samo przebranie się, lecz dodatkowo za szereg innych usług. Krótko mówiąc, bezsens. Skończyło się na tym, że przebrałyśmy się w stojących gdzieś na uboczu toj tojkach. Po drugie, sama kąpiel. Na pewno nie była tak ekscytująca i orzeźwiająca jak się spodziewałyśmy. Woda okazała się być gorąca (!!!), na dodatek pełna niewidzialnych żyjątek szczypiących człowieka po całym ciele. Musiałam również po powrocie do hostelu wyrzucić swój ręcznik, który wcześniej niefrasobliwie rozłożyłam na plaży: Nie mam pojęcia czym nasiąkł, ale potwornie śmierdział i za nic nie dawało się go wysuszyć.