O Bajkale zamarzyłam po obejrzeniu filmu "The Way Back", w których bohaterowie, uciekinierowie z gułagu, zdążali ku niemu jak ku ocaleniu - niczym bohater piosenki "Brodiaga" ("Na dzikich stepach Zabajkala"). Mój entuzjazm dodatkowo podsycała pamięć o opowieściach na temat tamtejszych ludów, jakimi raczyli mnie i moich kolegów profesorowie na studiach etnologicznych. Czując się więc jak następczyni wielkich, polskich etnologów prowadzących badania na Syberii, tradycyjnie zgłosiłam się na workcamp (tak, domyślam się jak dziwnie to brzmi w kontekście Syberii. Aczkolwiek chodzi o taki sam wolontariat, na jaki jeździłam wcześniej, na przykład do Japonii), zakupiłam bilety oraz niezbędny ekwipunek (traperskie buty, w których nie odkształcą mi się i nie zedrą do krwi stopy! Nowy, wspaniały, przystosowany do mojego biednego grzbietu plecak! Ciepły śpiwór - pozycja obowiązkowa na Syberii! Materacyk zamiast zwykłej karimaty do jogi!) i ruszyłam w drogę starymi, dobrymi, wypróbowanymi liniami lotniczymi Aerofłot (na których nazwę niektórzy reagują zgrozą - a moim zdaniem niesłusznie, bo latałam z nimi sześciokrotnie i zdecydowanie sprawdzili się). Nie miałam zresztą wyboru, bo rosyjskie linie są prawdopodobnie jedynymi, jakie latają do Irkucka. Rzecz jasna z tranzytem w Moskwie.