Do Kobe pojechałam w zasadzie na pół dnia, w głównej mierze po to, by przeprowadzić wywiad z jednym z moich umówionych wcześniej rozmówców. Chłopak jednak był na tyle miły, że po rozmowie oprowadził mnie w ekspresowym tempie po najważniejszych punktach miasta - czyli po China Town ;). Kobe to małe miasteczko, zniszczone w przeszłości doszczętnie przez trzęsienie ziemi i równie szybko odbudowane. Lokalne China Town jest równie malutkie (w porównaniu do tego w Yokohamie), ale za to bardzo przyjemne. Przypuszczam, że największą atrakcją jest tam plac z figurami zwierząt chińskiego znaku zodiaku :). W międzyczasie mój rozmówca starał się również zabawić mnie rozmową, demonstrując (na moją prośbę) różnice między dialektem Kansai, charakterystycznym dla Osaki i okolic, a japońskim standardowym. Niestety, jako biedna gaijinka, nie byłam w stanie do końca się w tym połapać ;).