Jeśli miałabym opisać Irkuck w trzech słowach, byłoby to "typowo postsowieckie miasto". A przynajmniej tak sobie zawsze wyobrażałam postsowieckie miasta. Nazwy ulic przypominają o komunistycznej przeszłości Irkucka, przy jednej z nich rzecz jasna stoi posąg Lenina, gdzieś indziej na pomniku stary czołg z czerwoną gwiazdą, a sierp i młot obecne są na wielu budynkach. Jednakże Irkuck to miasto mocno eklektyczne i pełne kontrastów. Znajdziemy tu nie tylko symbole sowieckie, ale też stojący dumnie pomnik cara Aleksandra III, polski kościół katolicki oraz ulicę imienia Powstańców Polskich. Wszystko to zintegrowało się w jedną całość, nie wadząc mieszkańcom ani trochę. Wyjątkowo charakterystyczna dla Irkucka (czy też może w ogóle dla miejscowości syberyjskiej?) jest architektura: drewniane, maksymalnie dwupiętrowe domy o pięknie rzeźbionych detalach. Wszystko to jednak (pomimo filmiku puszczanego w Muzeum Regionalnym, który próbuje widza przekonać o czymś zupełnie odwrotnym) jest mocno zaniedbane, a stojące w środku miasta, zostawione niemalże samym sobie zgliszcza budynku nie są czymś wyjątkowym. Przynajmniej trzy rzeczy zaskoczyły mnie w Irkucku: po pierwsze, rzadko występujące restauracje i knajpy (których powszechność jest, zdaniem mojego szwajcarskiego kolegi, wyznacznikiem europejskości). Dobrze się naszukałyśmy, zanim, osłabione z głodu, wreszcie znalazłyśmy jakikolwiek lokal gastronomiczny. Po drugie, straszliwy upał. Zdecydowanie nie polecam poruszania się po mieście w lato w dżinsach i butach innych, niż sandały. Temperatura osłabia (a już zwłaszcza w tramwajach, w których brak jakiejkolwiek klimatyzacji) i sprawia, że człowiek czuje się jak na środku pustyni, a nie jak na (rzekomo) mroźnej Syberii. Po trzecie, komunikacja miejska, a konkretnie brak jakichkolwiek rozkładów jazdy na przystankach, w związku z czym nigdy tak naprawdę nie wiadomo kiedy tramwaj lub autobus przyjadą. Nie udało nam się też dowiedzieć, czy istnieją jakieś bilety okresowe (prawdopodobnie nie?), które znacznie ułatwiłyby nam przemieszczanie się - zwłaszcza, że hostel, w którym zamieszkałyśmy, znajdował się po drugiej stronie rzeki, z dala od wszelkich atrakcji (nie mówiąc już o złych warunkach dla pieszych na samym moście prowadzącym na drugi brzeg - brak jakiegokolwiek przejścia sprawiał, że idąc do hotelu po raz pierwszy dosłownie przeskakiwałyśmy betonowe ogrodzenia i przebiegałyśmy przez jezdnię z ogromnymi plecakami na ramionach). W związku z tym trzeba było zawsze mieć na podorędziu 12 rubli, które wręczało się chodzącej po tramwaju pani z dziwną maszynką uwieszoną na szyi.
Nasz pierwszy dzień w Irkucku spędziłyśmy głównie na chodzeniu po okolicznych ulicach, zostawiając sobie jednak główne atrakcje na nasz pobyt tutaj po workcampie. Wyprawiłyśmy się również w okolice Irkucka, do Taltsy, czyli skansenu, w którym obejrzeć można architekturę charakterystyczną dla wielu ludów syberyjskich: od Buriatów począwszy, na Ewenkach skończywszy. Zdecydowanie polecam, choć dostać się tam można głównie marszrutką odjeżdżającą gdzieś z któregoś punktu miasta. W ogóle marszrutka to podstawowy środek lokomocji na Syberii, tylko nią mogłyśmy się dostać z powrotem do Irkucka. Nie oczekujcie jednakże żadnych regularnych rozkładów jazdy. Marszrutki jeżdżą po syberyjskich szosach w sposób dosyć przypadkowy i trzeba je łapać bardziej na zasadzie autostopu (choć oczywiście w przeciwieństwie do niego się za nie płaci). Cóż... czyżby sławny "rosyjski stan umysłu"?