Geoblog.pl    Vegs    Podróże    Bajkał (Rosja) 2012    Wędrując wśród duchów
Zwiń mapę
2012
17
cze

Wędrując wśród duchów

 
Rosja
Rosja, Kurma
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5557 km
 
„Nie myślcie, że Bajkał jest jeziorem. To pradawny bóg, który żyje własnym mitycznym życiem, strzegąc niewyobrażalnych tajemnic świata i natury. To miejsce, gdzie zaciera się granica między legendą a prawdą i gdzie nie wiadomo, czy duchy żyją wśród ludzi, czy ludzie wśród duchów.” - To chyba najlepszy i najsprawiedliwszy opis Bajkału, jaki można znaleźć w sieci. Bo też i trudno wiernie oddać słowami piękno tego najgłębszego i najstarszego na świecie jeziora. Jest ono niczym żywy organizm, miewający swoje humory, wieczny i obojętny na wszelkie ludzkie problemy (choć niby nasza gospodyni, że "Bajkał" wszystkich nas kocha i swoją miłość wyraża kamykami w kształcie serca ;)). Aby uchwycić zmienność Bajkałowego oblicza - od jaskrawego, radosnego błękitu, poprzez mgłę zadumy, aż do deszczowych, zimnych, gniewnych dni, podczas których niebo biło w taflę jeziora błyskawicami - nastrzelałam tyle zdjęć, że w końcu zaczęłam poważnie obawiać się o miejsce na mojej karcie, przeznaczonej w końcu też na zdjęcia z ludźmi.
Wylądowaliśmy gdzieś na absolutnym pustkowiu (może nie na absolutnym-absolutnym, bo w idąc szybkim marszem przez 20 minut można się było dostać do małej, zapyziałej mieściny zwanej Kurmą. Poza tym bardzo blisko były dwa ośrodki dla turystów), z Bajkałem przed oczami i górami za plecami. Otoczeni przez naturę (pasące się w pobliżu bydło i konie, przemykające wśród kamieni i odłamków białego marmuru susły, wyjące gdzieś w pobliskiej tajdze wilki), zamieszkaliśmy w jurtach, czyli domach-namiotach, charakterystycznych dla Mongołów i lokalnej ludności buriackiej. Należały one do naszej gospodyni, która prowadziła swego rodzaju gospodarstwo agroturystyczne. Początkowy entuzjazm ("łał, ale czad, śpimy w jurtach!") ustąpił w końcu miejsca twardej rzeczywistości: w jurtach nad ranem było po prostu lodowato. W związku z tym każdej nocy przed zagrzebaniem się w śpiworze, ubierałam się profilaktycznie w piżamę, dwa swetry, dresy i grube skarpety - mimo całkiem ciepłych wieczorów, podczas których bez problemu można było pokonać z mokrą głową dość duży dystans między prysznicami a jurtą. Niestety, śmiem twierdzić, że prawdopodobnie w zwykłym namiocie byłoby cieplej, aczkolwiek na pewno nie tak wygodnie (gospodyni w swej łaskawości pozwoliła nam na skorzystanie z łóżek z materacami, przeznaczonych dla gości).
Niestety, organizacja naszego workcampu pozostawiała wiele do życzenia. Zacznijmy od tego, że na tydzień przed wyjazdem nagle została zmieniona lokacja naszego wolontariatu (pierwotnie miał to być wschodnio-południowy brzeg Bajkału, miasteczko Tanchoj), ponoć z powodu humorów nowego właściciela miejsca, na którym mieliśmy działać. Już wtedy martwił mnie słaby kontakt mailowy z przedstawicielami organizacji AYA, rosyjskim partnerem SCI (z którą to organizacją z kolei ja zawsze wyjeżdżałam na wolontariaty), który miał być za nas bezpośrednio odpowiedzialny. Nie dość, że w ogóle nie odpowiadali na moje pytania, to jeszcze o zmianie lokacji dowiedziałam się od osoby tak zwanej trzeciej, czyli innej wolontariuszki, Rosjanki, mojej dobrej koleżanki, którą poznałam rok temu na wolontariacie w Finlandii. Okazało się, że Rosjanie w miarę szybko dostali nowy infosheet z opisem nowego miejsca, a do nas, obcokrajowców, jakakolwiek informacja mailowa doszła BARDZO późno. Już na miejscu okazało się, że nasza campleaderka nie przyjedzie. Nie zostaliśmy również przez organizację zarejestrowani w jakimkolwiek urzędzie jako obcokrajowcy, co jest w Rosji wymogiem - pozostając w jednym miejscu dłużej, niż 3 dni, trzeba się zarejestrować np. na poczcie. Sęk w tym, że, no właśnie, byliśmy na takim pustkowiu, że nawet poczty tu nie było, nawet w Kurmie. Jeszcze przed wyjazdem wysyłałam maila z pytaniem o rejestrację, jednak, jak już wspomniałam wyżej, nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. W związku z tym założyłam, że ponieważ są za nas odpowiedzialni, to zajmą się kwestią papierów. Nic bardziej mylnego. Pod koniec wolontariatu rozmawialiśmy któregoś razu z naszym Szwajcarem na temat dokumentów, pokazywaliśmy sobie paszporty etc. W końcu dyskusja zeszła właśnie na rejestrację, a nasz szwajcarski kolega zasiał w nas ziarno niepokoju, zaprzeczając jakimkolwiek formalnościom dokonanym przez organizację (ponoć zarejestrował się sam w Moskwie lub Irkucku). Skończyło się na telefonie do naszej niedoszłej campleaderki, która oświadczyła, że sami powinniśmy byli to zrobić, a na pytanie "co teraz?" odpowiedziała, żebyśmy spróbowały normalnie przekroczyć granicę Rosji i jeśli będziemy miały szczęście (!), to nie będziemy miały żadnych problemów. Koniec końców, papierek poświadczający rejestrację zdobyłyśmy dopiero w hostelu w Irkucku (co i tak nie usprawiedliwiało dwóch ostatnich tygodni naszego pobytu w pobliżu Kurmy, a jedynie pobyt przez ostatnie 3 dni w Irkucku), a i tak urzędnik na granicy ledwie na niego spojrzał. Nie zmienia to jednak faktu, że brak opieki AYA nad nami i zadbania o to, byśmy byli odpowiednio uświadomieni co do papierów potrzebnych obcokrajowcowi w Rosji zostawiły wybitny niesmak w naszych ustach. Dodatkowo okazało się, że nasi gospodarze wolontariat pojmują w sposób całkowicie odmienny od nas i traktują nas po prostu jak tanią siłę roboczą, która będzie pracować od 9 rano do 20.00 (dosłownie). Już pomijając fakt ogólnie paskudnego charakteru naszej gospodyni i jej współpracownika, AYA najwyraźniej nie wytłumaczyła im na czym konkretnie polega nasz wolontariat - że chodzi tu nie tylko o pracę, ale też o edukację międzykulturową. Początek naszego pobytu nie był zatem przyjemny, gdyż goszczące nas osoby nie chciały przyjąć do wiadomości, że możemy pracować maksymalnie 6 godzin dziennie (tak zresztą w swoim regulaminie ma SCI) i skończyło się na paru awanturach o wolny czas - usłyszeliśmy nawet, że "jak nam się nie podoba, to możemy wyjechać". Ostatecznie udało nam się wynegocjować warunki nawet lepsze od standardowych: praca bodajże przez 8 h co drugi dzień. Stało się to możliwe głównie dzięki temu, że dojechała druga grupa wolontariuszy (tym razem nie z ramienia SCI lub AYA) i mogliśmy pracować na zmianę. Niemniej jednak bardzo przykro było obserwować zachowanie gospodyni, która dosłownie prześladowała osoby nie będące wolontariuszami, a pracujące u niej za pieniądze. Np. młodego kucharza Artyoma, którego wyzywała i robiła mu dzikie awantury o to, że np. oddalił się na chwilę od kuchni (razem ze swoim współpracownikiem Svetaslavem miała fobię bycia okradzioną. Dlatego właśnie między innymi utrudniali nam dostęp do pryszniców wieczorem, zamykając je na klucz). Wielką zbrodnią chłopaka było również zakochanie się w jednej z naszych koleżanek, Katyi, z wzajemnością zresztą, przez co "tracił on czas, który mógłby poświęcić na pracę". Tak, zdecydowanie nasi gospodarze byli pracoholikami i nie tylko sami pracowali od świtu do nocy, ale też krzywo patrzyli na każdego, kto poświęcał swój czas na cokolwiek innego, niż praca. Klasycznym przykładem tego była scena między Tais (gospodyni), a naszym szwajcarskim kolegą, który od razu postanowił zapoznać się z nowo przybyłymi wolontariuszami. Kobieta podeszła do niego i powiedziała: "Nie rozmawiaj z nimi, oni mają pracować". Chłopak, rozzłoszczony, krzyknął na nią, że "będzie robił, co chce", a ona natychmiast po przybyciu zagoniła nowych wolontariuszy do pracy. Cóż. Tak czy inaczej, Artyom ostatecznie nie wytrzymał nerwowo i razem z Katyą uciekli piechotą i autostopem do Irkucka. Tais oczywiście nie zapłaciła mu za cały okres, jaki u niej przepracował, twierdząc, że "ona dała mu szansę, a on ją tak zmarnował". Po dwóch tygodniach, wróciwszy już do Irkucka, dowiedziałyśmy się z moją przyjaciółką, że Artyom i Katya się zaręczyli. To się dopiero nazywa romantyczna miłość od pierwszego wejrzenia.
A my? Gdy w końcu udało nam się wynegocjować od gospodyni całkiem dużo wolnego czasu, postanowiliśmy oczywiście go odpowiednio zagospodarować. Porzuceni przez naszą organizację wolontariacką, wzięliśmy sprawy w swoje ręce i zaczęliśmy wędrować po okolicznych górach, tajdze, do Kurmy, wyprawiliśmy się na świętą wyspę Olchon (opis w osobnej notce) i do wąwozu, o którym mówi się, że stanowi miejsce narodzin niszczycielskiego, niezwykle silnego wiatru nadbajkalskiego. Za punkt honoru postawiliśmy sobie również kąpiel w samym Bajkale, co nie było zadaniem łatwym ze względu na temperaturę wody (5 stopni!). Pogoda nam sprzyjała, choć ogólnie można było określić ją jako mocno nieprzewidywalną: w ciągu dnia potrafiła drastycznie zmienić się z ciężkiego upału (jeśli kiedykolwiek wyprawicie się nad Bajkał, weźcie ze sobą kremy przeciwsłoneczne, czapki i je STOSUJCIE! Ja sobie, na moje nieszczęście, mocno spaliłam skórę głowy i twarzy, a zwłaszcza nosa) w lodowate zimno i deszcz.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (164)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Vegs
Julia Koszewska
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 137 wpisów137 7 komentarzy7 694 zdjęcia694 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
22.06.2016 - 26.06.2016
 
 
22.08.2013 - 31.08.2013
 
 
26.04.2013 - 05.05.2013